Spa dla mam, czyli jeden dzień wolnego od dzieci

Od jakiegoś czasu obserwuję, że w naszym kraju od czasu do czasu pojawiają się różne ułatwienia, udogodnienia czy pomoc finansowa dla rodzin. Politycy jakby zauważając, że wielu ludzi nie stać na wychowywanie dzieci, starają się dogonić Europę w tym zakresie. Mamy więc becikowe, dłuższe urlopy macierzyńskie, teraz pojawia się propozycja finansowej pomocy na dziecko. Ale, do cholery, czemu jeszcze nikt nie wymyślił czegoś specjalnie dla nas – spa dla mam, takiego swoistego urlopu od matczynych obowiązków?

Kiedy któryś wieczór z rzędu leżałam krzyżem na kanapie po znoju dnia codziennego z trójką dzieci, pomyślałam, że chciałabym odpłynąć. Zobaczyć światełko w tunelu niebiańskiego spokoju. Chciałabym włączyć przycisk “off” w mojej głowie i przez chwilę nie być. Gdybym mogła wziąć jeden dzień wolnego, spakować małą walizkę i udać się do spa dla mam – skorzystałabym z tego od razu! 

Tak mi te szelmy dają popalić!

Już kiedyś pisałam, że najgorszy moment w ciągu dnia to godzina 17.00 aż do momentu, kiedy dzieci pójdą spać (przeczytacie o tym tu i tu). Wtedy przywożę chłopców ze szkoły i przedszkola, jemy obiad, zaczyna się przeprawa z lekcjami, między nogami plącze się Malutek, który ostatnio ciągle płacze, a w tle lecą wiadomości, które próbuję przyswoić, żeby cokolwiek się orientować w polityce i gospodarce mojego kraju. Zwykle nie udaje mi się to, choć już prawie umiem czytać z ust i sklejać całą historię z usłyszanych przeze mnie strzępów informacji w jedną całość.

W tym czasie chłopcy bombardują mnie pytaniami, na które muszę koniecznie odpowiedzieć, staram się wytłumaczyć starszemu synowi lekcje i przepytać go, a młodszego przekonać, że musi poprawić błędy, mimo że nie chce i zapiera się rękami i nogami, że tego w życiu nie zrobi. Mały biega wokoło rozrzucając beztrosko zabawki, płacząc za każdym razem, gdy nie może czegoś dosięgnąć, gdy ukłuje się choćby lekko w paluszek albo gdy coś mu nie wychodzi mimo jego wysiłku. Czasem nie zdąży dobiec do nocnika albo w ogóle o nim zapomni i pojawia się kolejny naglący problem do załatwienia od ręki. 

Przez te cztery godziny jestem maszyną wielozadaniową do zajmowania się trójką małych dzieci. Robię wszystko na raz i jestem w centrum jakiegoś cyklonu, z którego nie mogę się wydostać. Pod koniec dnia, kiedy siłą podświadomości próbuję pchnąć czas do przodu, czuję, że przepalają mi się połączenia nerwowe, a dym ulatuje uszami. Z niecierpliwością czekam kiedy Mały znajdzie się w łóżeczku, a ja odpalę serial, przy którym nie muszę myśleć. 

Można powiedzieć, że wtedy zaczyna się ta lepsza połowa dnia. Ale nie zawsze.

Coraz częściej się zdarza, że Malutek nie chce spać i wydziera się z łóżeczka, a ja co chwila lecę ułożyć go do snu. Zanim zaśnie, serial się kończy, a ja ze świadomością, że nawet nie mogę się zalać w pestkę, idę sprzątnąć pobojowisko w kuchni, poskładać zabawki, a czasem machnę podłogę, bo co drugi krok kapeć przykleja mi się do jakiejś plamy po rozlanym soku. Przypomina mi się, że mąż nie ma czystych koszul do pracy i że trzeba wyciągnąć pranie z suszarki. Następną godzinę spędzam w pralni składając tony skarpetek, z których każda jest mniej lub bardziej czarna i różni się od drugiej fakturą na czarnym tle, odcieniem czerni, innym, acz czarnym ściągaczem albo długością swej czarnej konstrukcji. 

Mimo że angażuję dzieci do pomocy, muszę jednak część energii przeznaczyć na przypomnienie im o ich zadaniach, a czasem na przekonaniu, że powinni to czy tamto zrobić. To ja muszę trzymać rękę na pulsie.

I po tych wszystkich trudach mama przecież nie może sobie wziąć urlopu, nie może pójść na zwolnienie, nie może trzasnąć drzwiami i po prostu wyjść. Chociaż jest prawdziwą instytucją. I choć niektóre z nas mają komfort w postaci babci, siostry, męża lub innych form pomocy, ile jest takich matek, które babcie mają daleko, męża ciągle w delegacji lub w ogóle, i resztę rodziny, która ma swoje sprawy, swoje życie i jakoś niezręcznie ich angażować w swoje problemy. W zasadzie przecież podołamy. Zaciśniemy zęby i damy radę. twarde jesteśmy. W końcu nic się nie dzieje, to po prostu zwykłe zmęczenie…

Ale, gdyby była taka możliwość… chociaż raz w miesiącu legalnie wziąć dzień urlopu… dzień spa dla mam… na koszt NFZ… taki dzień regeneracji dla zszarganych nerwów, masażu dla spiętych barków, kojącej, aromatycznej kąpieli bez żadnych małoletnich osobników w pobliżu… Swoisty pakiet prewencyjny, zanim na dobre trzeba będzie szukać wolnego łóżka w psychiatryku i naciągać państwo na większe koszty. Dzień rehabilitacji dla ciała i ducha, który przywróci siłę i pozytywne nastawienie do matczynych obowiązków. Z Marry Poppins albo inną nianią do opieki nad dziećmi w zestawie…

To kto by nie skorzystał?

Ja na pewno! A wy?

Może ci się również spodobać
12 Komentarzy
  1. Katarzyna Chudowolska

    Dobre, łączę się w bólu ;). Mam bardzo podobnie i też te godziny, tyle że u mnie od 15.00 – niejednokrotnie są ciężkie.
    I można powiedzieć, że ja siedząc w domu mam więcej czasu dla siebie, że odpoczywam itp. Ale tak naprawdę to ja bardziej wypoczywałam będąc 8 godzin w pracy przy biurku niż teraz będąc w domu. Bo to trzeba i Frano do przedszkola zawieźć a potem przywieźć. Starszą dwójkę do szkoły wyprawić (niestety każdy na inną godzinę). Potem zrobić jakieś zakupy, obiad, pranie itp… i godzina 15.00 i dzieci wracają i od nowa….

    1. Widzę, że mamy podobny scenariusz dnia. Jazda równa bez trzymanki przez pół dnia. Na koniec nic się nie chce, a jeśli ktoś myśli że siedząc w domu z dziećmi się odpoczywa, jest w mega błędzie. Proponuję popołudniowa grupę wsparcia :)

      1. MatkaBezKitu

        Spa, wolne… fajnie i jeszcze na NFZ, ja bardzo chętnie.

        1. Dobrze sobie pomarzyć, no nie?

  2. Podziwiam Ciebie, ze dajesz radę sama ogarnąć trójkę dzieci. Moja dwójka daje mi już mocno popalić :-)

    1. Dzisiaj już nie dałam rady. Łzy bezsilności poleciały jak grochy. Dzieci dają popalić jak nie wiem co, a codzienna opieka nad nimi to prawdziwa charowka. Z jednej strony radość, a z drugiej łzy.

  3. roxmummymodel

    Oj tak bardzo chętnie….już mam się pakować? Zadzieram kiecę i leeeeceeeę! Ja co prawda mam o jedno dziecko mniej, ale za to pies i kot nadrabiają. Takie Spa na koszt Państwa, ehhh, właściwie to na koszt ZUSu powinno być, bo przecież im składkowiczów nowych narobiłyśmy, to może choćby mała prowizja w postaci takiego jednego dzionka…to by było coś! Pomarzyć fajna rzecz :)

    1. Wiesz co, to dobry argument jest! Ja mam trzech składkowiczów, poproszę o trzy dni spa na rok – chociaż tyle :)

      1. roxmummymodel

        Ja tylko dwóch, ale dobre i dwa dni, zawsze to więcej niż zero :)

  4. Spa to ja w kazdym wydaniu bardzo chetnie ;) Sciskam, Daria xxx

    1. No własnie ja też,. oby mi tylko ktoś je zafundował i dodał w pakiecie nianię do dzieci!

  5. Szczesliwa kobieta, to szczesliwa matka. Latwo powiedziec, ale mimo wszystko mamy nie powinny zapominac, ze sa kobietami.
    Wyrwalosci i sily zycze! Trzy pociechy to nie lada wyzwanie :)

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Dziękujemy z pozostawienie komentarza.