Czterech facetów w domu – co ja się z nimi mam!

Nawet w najśmielszych dywagacjach na temat mojej przyszłości nie myślałam, że będę miała czterech facetów w domu i jeszcze będę musiała jakoś z nimi funkcjonować. Choć towarzystwo mężczyzn preferowałam jako kolegów na imprezy i w pracy, dawać sobie z nimi radę na co dzień, to inna bajka. Bo wiadomo, z czym to się wiąże, zwłaszcza, gdy ich jest czterech, a ja jedna. Odmienne charaktery, upodobania, różne problemy. No nie mam łatwo, tyle Wam powiem!

Ten męski świat, w którym muszę jakoś dawać sobie radę, to jest temat, którego do końca nie ogarniam. Tego sposobu rozumowania. Tego ciągłego bałaganiarstwa. Tego zafascynowania motoryzacją i piłką nożną. To są dla mnie tak obce tematy jak stąd do Marsa. No, ale cóż. Muszę nadążać, muszę cokolwiek rozumieć, muszę wszystko wiedzieć, bo zaraz pojawiają się pytania: “Nie wiesz, jak to działa? Przecież to intuicyjne”, “Nie wiesz, że w sedanie nie ma tylnej wycieraczki? Przecież to oczywiste!”, “Nie wiesz, kto to jest Rezi? Jak można tego nie wiedzieć. LOL! xD!”. A jak nie wiem, to pojawiają się nerwy, bo trzeba wstać i pokazać, trzeba wytłumaczyć, spokojnie zaprezentować. No, a temu męska cierpliwość już nie podoła.

Moje obcowanie z czterema facetami w domu to nie tylko konieczność udowodnienia, że dorównuję ich inteligencji i logicznemu myśleniu, to też wieczna walka. O namnażający się bałagan, o nieodniesione talerzyki, o zostawione w lodówce puste kartony po mleku, o chodzenie po domu w butach. To walka o obejrzenie dobrego filmu, w czasie, gdy na innym kanale leci “porządna strzelanka” albo mecz piłki nożnej. To proszenie, napominanie i przypominanie. To mentalne obciążenie wszystkimi sprawami, o których muszę pamiętać. To wreszcie indywidualne podejście do każdego, bo przecież to są cztery różne charaktery, z których każdy mniej lub bardziej chce postawić na swoim.

Mąż


To jest dość mocna osobowość i kiedy przyjeżdża z pracy do domu, od razu wskakujemy na inne tory. On zresztą też, bo przez pięć dni w tygodniu nikt mu nic nie karze i nie zrzędzi, nie musi sprzątać, odkładać rzeczy na miejsce i podporządkowywać się zasadom panującym w domu. Nic dziwnego, że wracając do nas, zderza się z rzeczywistością, która jest dla niego pewnym novum, trudnym do ogarnięcia.

Już od samego wejścia mamy konflikt. Bo kiedy mąż przyjeżdża do domu, od razu wiadomo, że jest. Nie ma go przez pięć dni, więc mój względny ład i porządek coś nagle zakłóca. To tak, jakby do domu wbiegł bernardyn i machając ogonem postrącał wszystkie bibeloty. Weekendu nie da się u nas pomylić z żadnym innym dniem w tygodniu. Na klamce od korytarza wisi marynarka, buty stoją tuż obok wejścia do garderoby, spodnie wiszą na krześle, a na środku salonu pyszni się, niczym rzeźba w stylu rokoko, otwarta mężowska walizka.

W pralni nie lepiej. Rzucone w siną dal leżą w nieładzie koszule, których nawet nie mogę tknąć, bo według najnowszych ustaleń nie potrafię ich prać i suszyć. Za to mąż umie i w pralni ma taki kącik wyciszenia, podczas którego przeżywa cotygodniowe uniesienia, używając wszystkich możliwych detergentów do prania, wybielania i odplamiania, aby doprowadzić swoje koszule do porządku. Ustawianie naszej super pralki to też mężowska domena. W tym temacie ogarnianie męża mam z głowy, ale koszule wiszą, co wprawia mnie w prawdziwą furię, w ogrodzie, na gałęziach uschniętej magnolii i suszą się powiewając z lekka na wietrze. Nie, tego mentalnie nie ogarniam, nie przyjmuję do wiadomości i chcę ten widok wyrzucić z pamięci.

Te koszule i inne mężowskie rzeczy, można powiedzieć, mam z głowy. Rzadko trafiam w jego gust i oczekiwania, więc nie kupuję. Z rzeczy do ubrania targnę się czasem na kolorowe skarpetki lub koszulkę z krótkim rękawkiem, ale muszę liczyć się z fochami i prychaniem, a czasem nawet odmową założenia. Z kupowaniem mu prezentów w postaci ubrań więc nie przesadzam, bo mąż lubi tylko kilka marek i jak się na którąś uprze to koniec. Ostatnio mamy na tapecie Esprit, który okazał się fajną marką, żeby ubrać się na weekend. Szczególnie kurtki i rozpinane bluzy z kapturem są (tak twierdzi mój mąż) w super fasonie i fajnych kolorach. Poza tym, gdy wyjeżdżamy gdzieś na weekend, oprócz stylówki, liczy się też wygoda, a te ciuchy mają i to, i to. Z rzeczy eleganckich przychodzą na przykład, zamówione oczywiście przez internet, garnitury z Vistuli czy naturalne kosmetyki znanej z szarego mydła marki Biały Jeleń. W życiu bym nie pomyślała, żeby kupić Jelenia, ale mój mąż stwierdził, że jednak będzie wspierał polskie firmy i teraz do wszystkiego mamy Jelenia. Nawet do mycia naczyń, prania czy higieny intymnej.

No i wydawałoby się, że z mężem idzie mi gładko. Ale nie! Czasem pojawiają się różne zadania, które mąż z lubością mi podrzuca. A to muszę jechać z samochodem do mechanika, a to na przegląd, a to oponę zmienić, a to wymienić na zimowe. Potem robi mi test ze znajomości części, które zostały wymienione w naszym aucie (który zawsze oblewam) albo aferę, że naprawiłam oponę, ale nie wymieniłam jej, tylko dalej jeżdżę na zapasowej (nie wiem, o co mu chodzi). Jeszcze mi się czasem oberwie, że auto jest niezatankowane, a my chcemy gdzieś na weekend wyjechać, albo że wiatr zwiał plandekę, a ja tego nie zauważyłam.

Na mojej głowie też jest gotowanie i sprzątanie. Z wyjątkiem niedzielnych śniadań, ale z tym to też nie jest kolorowo, patrząc na armagedon, który zastaję zwykle w kuchni. Podobnie sprawa się ma z garażem, który pełni u nas rolę magazynu niezbędnych rzeczy i jest tak zawalony, że od razu chcę zakasać rękawy i posprzątać. Oczywiście nie ma tam ani jednej mojej rzeczy, mało tego, kiedy posprzątam, kilka tygodni później mam dokładnie to samo, bo mąż, jak to facet, nic nie może znaleźć i przewraca dokumentnie wszystko do góry nogami, nim znajdzie jakąś zagubioną wkrętarkę czy paczkę gwoździ. Oczywiście po wszystkim, co robi głowa naszej rodziny, zostają ślady w postaci mega bałaganu, nad którym tylko załamuję ręce, bo ponowne sprzątanie tego wszystkiego wydaje się być bez sensu.

Najstarszy syn


Kiedy myślę o moim pierworodnym i naszych relacjach, to pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to odrabianie lekcji i nauka. Problemy z koncentracją i brak poczucia obowiązku to główne “zalety” mojego syna. Ile mnie to kosztuje, piszę czasami w innych postach, bo po tych odpytywankach ze wszystkich możliwych przedmiotów ścisłych mam wyprany mózg i wieczorem padam ze zmęczenia. Zmobilizować go do nauki to dla mnie masakra, szczególnie, że matematyka i przedmioty pokrewne znajdują się poza obszarem mojego logicznego myślenia i wielu rzeczy nie potrafię w ogóle pojąć, a co dopiero mu wytłumaczyć. Ale to nie jedyny obszar, w którym się ścieramy.

Podobnie jak jego tata, syn jest mistrzem robienia bałaganu, ale w taki, można rzec, roztargniony sposób, zakrawający wręcz na artystyczny nieład. W jego pokoju leżą więc rzeczy w dzikim bałaganie, porozrzucane tak, jakby przez te 15 m2 przeleciał huragan Katrina i poprawił orkan Ksawery. Czasem zagubione skarpetki znajdują się na stryszku, a czasem pod kontenerkiem, czasem w garderobie tkwi miesiącami puszka z niedojedzonym nadzieniem do makowca, a niekiedy w szufladzie tkwią kanapki zapomniane w ferworze dni i tygodni.

Poza tym mój syn wkroczył w etap dojrzewania, więc kolejne jego ogarnianie, to walka z utrzymaniem higieny, stosowaniem kosmetyków i leków na trądzik. Niestety, jego “zapach” potrafi powalić, a jeśli muszę go wieźć samochodem po w-fie, robię to przy otwartym oknie. Już nie sprawdzam zmysłem powonienia, czy któraś jego koszulka jest świeża czy do prania, ze strachu, że nie trafię na czystą, tylko znoszoną, a wtedy, to nie chcę nawet myśleć co się stanie. Jednak codzienna walka przynosi powoli efekty i już sytuacja jest z grubsza opanowana.

Kolejna rzecz na mojej głowie to jego ciuchy. Jest najstarszy, więc nie mogę pójść strych po jakąś torbę ubrań po starszym bracie i nie raz zdarzało się, że po prostu nie miał się w co ubrać. Spodnie jakby się na nim kurczyły, bluzy wiecznie za małe, a białe skarpety prawie niemożliwe do uprania. Do tego buty, które wiecznie są za małe i co chwila pojawia się nowe zamówienie na New Balance albo w tańszej wersji inne znane sportowe marki, na co łapię się za głowę, bo ceny są astronomiczne, a but za kilka miesięcy i tak jest za mały. No, ale innych nie założy. Jedne do chodzenia na co dzień, drugie do przebrania w szkole, a trzecie do grania w piłkę. Do tego jeszcze nowa bluza z Adidasa i mogę pójść z torbami. Cóż zrobić, kiedy słyszę, że te są najfajniejsze, mają super kolory i w ogóle innych nie założy. Nadmieniam, że syn ma 12 lat i wzrost 160 cm, a rozmiar buta 43. 

Średni syn


Od małego średni syn był elegancikiem, więc ogarnęłam do perfekcji zakup muszek, garniturków, krawacików i perfum. Kiedy razem wchodzimy do drogerii, mój syn zawsze ląduje na dziale z zapachami i namiętnie psika sobie nadgarstki mniej lub bardziej wyszukanymi perfumami. Do tego dochodzi odpowiednia fryzura, czasem garnitur, który ubiera nawet na apele do szkoły i granatowe buty, które koniecznie muszą być z czerwonymi sznurówkami. 

Na szczęście w przypadku średniego, z lekcjami i szkołą radę daje sobie sam, czasem tylko muszę mu pomóc w zadaniach, ale jest to marginalna sprawa. Czerwony pasek to miła odmiana po orce z jego starszym bratem. Dzięki Bogu, bo chyba bym się wykończyła niechybnie powtarzając kolejny raz przyrodę czy historię przez resztę klas szkoły podstawowej.

Jednak, w przeciwieństwie do starszego brata, średni, znajdujący się czasem po środku różnych perypetii między nami i braćmi, czując, że niekiedy nie ma przebicia wybucha płaczem, emocjami, nerwami. To on trzaska w domu i płacze z takiej dziecięcej bezradności, nie mogąc sobie poradzić ze starszym bratem albo z powodu niesłusznych zarzutów pod jego adresem. To on jest ambitny i nie zawsze potrafi sobie poradzić z przegraną. Tu moja praca polega na łagodzeniu konfliktów między braćmi, uciszanie kłótni i wrzasków, rozmowa i tłumaczenie różnych emocji i zachowań. Tu muszę być psychologiem, sędzią sprawiedliwym i negocjatorem, który pomoże rozwiązać wszystkie konflikty moich dzieci.

Najmłodszy syn


Najmłodszy i najbardziej wycałowany i poprzytulany. Cóż, tak zwykle bywa z najmłodszymi. Oprócz tego, że urodził się jako ostatni z trójki rodzeństwa, jest naprawdę super dzieckiem. Grzeczny, spokojny, wesoły. Jednak czasem, kiedy coś pójdzie nie po jego myśli, zaczyna płakać i tego płaczu nie ma końca. Nie daje się ani przytulić, ani uspokoić w inny sposób. Po prostu płacze, a wszystkim puchną głowy. Ja nie mogę ustąpić, bo muszę być konsekwentna, a on też nie odpuszcza. Tu z odsieczą przybywają inni członkowie rodziny i ratują sytuację. Ja wymiękam.

Najmłodszy syn to też małe dziecko jeszcze, czterolatek, przedszkolak, który nie zrobi sobie jeszcze jedzenia, którego trzeba odebrać z przedszkola, pamiętać o wszystkim, którego trzeba popilnować na podwórku. To też jeszcze moja część do ogarnięcia. Małemu trzeba pomóc przy wieczornej toalecie, poczytać bajeczkę, pomóc sprzątnąć klocki, umyć zęby, przygotować ubrania. Na szczęście coraz częściej Mały chce to robić sam, a ja już nie mogę się doczekać, kiedy będzie na tyle samodzielny, żebym nie musiała tyle mu pomagać.

Najmłodszy syn to też jeden z największych bałaganiarzy w naszym domu. Jego zabawki leżą wszędzie: w salonie, na ogrodzie i we wszystkich innych pokojach. Nie sprząta ich, bo twierdzi, że na następny dzień będzie kontynuować zabawę, więc mamy we wszystkich pomieszczeniach plac zabaw. Staram się już go mobilizować do chowania swoich rzeczy, bo jak teraz nad tym nie zapanuję, będę mieć kolejny areał do sprzątania, a tego chcę uniknąć. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie.

Ja jedna i ich czterech


Czasem myślę, jak by wyglądało moje życie, gdybym miała choć jedną córkę. Czy pomogłaby mi w domu, czy uczyłaby się samodzielnie, czy kłóciłaby się ze swoimi braćmi? Tego nie wiem. Niektórzy mówią, że wychowanie dziewczynek też nie jest proste. Jakkolwiek by nie było, muszę zapanować nad tak dużą ilością testosteronu w moim domu, iść po prostu do przodu i uważać, żeby tych czterech facetów nie weszło mi na głowę. To by było trudne do udźwignięcia!

Może ci się również spodobać
2 Komentarzy
  1. rodzinka 2+3

    początek i o mężu to prawie jak u mnie :P kiedy mąz wraca i psuje ład i porządek który jest w domu to jakaś masakra… u najstarszego roztrzepanie zapominalstwo za to nauka świetnie mu idzie średni jest przeciwieństwo jest obowiązkowy za to nauka bardziej lezy… :/ ale trudności ma przez wylew dokomorowy zaraz po urodzeniu :( najmniejszy jest mieszanką dwójki nie wiem jak to będzie kiedy będą starsi….

    1. Właśnie też jestem ciekawa, jaki ten najmłodszy będzie. Na razie to fajny grzeczny chłpczyk, który umie się zająć sobą i jest samodzielny. Jak będzie później – czas pokaże.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Dziękujemy z pozostawienie komentarza.